Następnego dnia przyszedłem na dworzec kolejowy, przeszedłem szczęśliwie bramki bezpieczeństwa i wsiadłem do lokalnego pociągu. Pociąg zawiózł mnie do Nairobi Terminus. Piękny budynek. Z jednej strony dochodziły tory z lokalnymi pociągami, z drugiej strony budynku odchodziły pociągi do Mombasy. Okazało się, że przez budynek nie można przejść. Wszystko zamknięte, a pan z karabinem wskazał mi wyjście poza teren dworca. Należało wyjść na zewnątrz ogrodzenia. Tam stała wielka kolejka ludzi czekających na pociąg do Mombasy. W pewnym momencie należało złożyć bagaże na ziemi i oddalić się od nich. Funkcjonariusze z psami podeszli do bagaży i które psy obwąchały. Po tej kontroli można było wziąć bagaże i ustawić się w kolejce do namiotu, gdzie był maszyna prześwietlająca bagaże, jak na lotnisku i bramka wykrywająca metale. Chwilę to trwało zanim przeszedłem tę część kontroli. Mogłem już wejść na teren stacji. Przy bramce w płocie stał facet z wykrywaczem metali i jeszcze sprawdzał podróżnych. Teraz mogłem mogłem udać się do kasy gdzie wydano mi bilet. Były dwa rodzaje kas. Pierwszy - dla tych co kupili bilet przez aplikację i drugi - dla tych co kupowali bilet na miejscu. Czas spędzony w kolejkach był mniej więcej równy. Wydawanie biletów uprzednio opłaconych wcale nie było szybsze od biletów kupowanych na miejscu. Sprawdzanie dokumentów i jakieś tam czynności zajmowały pracownikom trochę czasu. Gdy otrzymałem bilet radośnie pogalopowałem w kierunku wejścia do dworca, głównie z myślą o załatwieniu potrzeby fizjologicznej. Przy wejściu panie sprawdziły mi bilet i wszedłem do budynku. Jakież było moje rozczarowanie. Dworzec wyglądał nowocześnie. Toalety były, ale były też dwie taśmy między którymi miałem iść. Wzdłuż taśmy stali pracownicy i pokazywali drogę. Droga wcale nie prowadziła do toalety. Wszedłem na schody na których końcu była bramka. Prześwietlono mi plecak, musiałem przejść przez bramkę do wykrywania metali. Była też mała bramka przez którą przekładało się portfel i co tam jeszcze w kieszeniach było. Teraz już mogłem iść do pociągu. Opisy na dworcu były w języku angielskim i chińskim. Pociąg wyglądał jak nasze podmiejskie pociągi starego typu. Maszyniści byli Chińczykami i zarządzający wagonami też. Personel niższego szczebla składał się z autochtonów. Siedzenia były w komforcie jak u nas w pociągach podmiejskich z lat 80-tych. Oczywiście opisuję drugą klasę, bo taką jechałem. Za to toalety były takie jak w samolotach. Pociąg rozpędzał się do prędkości 110 km/h. Mogłem to przeczytać bo w wagonie był wyświetlany pomiar prędkości. Nie sprawdziłem czy było wi-fi w wagonach. Po dotarciu do Mombasy wyszedłem na dworzec, który był nowoczesny, ale jak w Nairobi, pracownicy od razu kierowali do wyjścia. Nie było spacerowania po dworcu. Dworzec usytuowany był daleko od centrum miasta, więc przed wejściem stało mnóstwo busików i autobusów, które wiozły pasażerów do centrum. Poniżej przedstawiam zdjęcie dworca w Mombasie.
Zatrzymałem się w hotelu Karama tuż przy dworcu autobusowym. Najtańsze pokoje w tym hotelu były już od 10 USD za noc ze śniadaniem. Poniżej przedstawiam zdjęcia Mombasy zrobione z dachu tego hotelu.
Z ciekawych obserwacji, to zauważyłem, że niektóre murzyńskie kobiety noszą zakupy na głowie. Zrobiłem zdjęcie komórką przez szybę więc jakość jest taka sobie.
A tak wygląda fort od strony plaży.
Shimoni opiszę w kolejnym odcinku.