"Globalne ocieplanie się klimatu wpływa na podnoszenie się poziomu wody w morzach i oceanach. Przyczyną są tu dwa zjawiska: wzrost objętości wody wraz z podnoszeniem się temperatury oraz topnienie lodowców.
Na wzrost poziomu wody ma wpływ jedynie topnienie lądolodu znajdującego się na lądzie. Spływająca z nich woda podnosi poziom oceanów. Stopnienie się lodów Grenlandii spowodowałoby podniesienie się poziomu mórz i oceanów o 7 metrów, niestabilnych lodów Antarktydy Zachodniej o 5 m, a Antarktydy Wschodniej o 65 metrów"
Portal "bryk.pl" przewiduje:
"Prognozy zakładają, że jeśli tempo spalania paliw kopalnych utrzyma się, to w ciągu 40-45 lat może nastąpić nasycenie nim atmosfery, co spowodowałoby średni wzrost powierzchniowej temperatury Ziemi o ok. 1,5-4,5°C."
Wygląda to katastrofalnie. Na szczęście z pomocą przychodzi Wikipedia informując nas o klimacie Grenlandii:
"Najsurowszy klimat panuje w środkowej części Grenlandii. Temperatura na tym obszarze w zasadzie nigdy nie przekracza 0 °C. Średnia temperatura powietrza w lutym wynosi tam −47 °C, zaś w lipcu −12 °C. Najniższa zanotowana na wyspie temperatura to −74 °C."
i Antarktydzie:
"Najcieplejszym miesiącem jest styczeń z temperaturą minimalną −30 °C, natomiast najchłodniejszy jest sierpień, z temperaturami spadającymi do −70 °C."
Każdy, nawet mało rozgarnięty człowiek wie, że woda topi się w temperaturze zero stopni Celsjusza, więc dramatu w najbliższych stu latach nie powinno być. Nawet jeśli ze wzrostem średniej światowej temperatury o 5 stopni na Antarktydzie średnia temperatura zwiększy się o 20 stopni, za to w Indonezji, w wyniku nowej cyrkulacji powietrza i wód oceanicznych, spadnie o 15 stopni, to i tak lód mający dużą pojemność cieplną (tylko połowę mniejszą od wody w stanie ciekłym) przetrzyma cieplejsze lato za wiele się nie topiąc. Oczywiście lody Antarktydy mogą stopić się nieoczekiwanie szybko, ale nie z powodu efektu cieplarnianego, tylko prawdopodobnych plam gorąca znajdujących się pod kontynentem i wulkanów:
"Naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu odkryli 91 nowych wulkanów. Znajdują się pod powierzchnią lodu. Najwyższy ma prawie 4 tys. metrów wysokości.
Wulkany są położone w zachodniej części Antarktydy. Rozciągają się na długości 3,5 tys. km - od Lodowca Szelfowego Rossa, aż do Półwyspu Antarktycznego. Różnią się wysokością. Niektóre mają po 100 m, a inne nawet 3850 m."
Ale i to może nie okazać się dramatem, bo na Kamczatce mamy wulkany i lodowce:
"Ogółem na półwyspie znajduje się ponad 160 wulkanów, z czego 28 jest aktywnych. Góry Kamczatki powstały w fałdowaniu alpejskim. W najwyższych partiach gór występują lodowce. Ich ogólna powierzchnia wynosi 860 km²."
Powróćmy do tytułowego pytania i zastanówmy się czy poziom oceanów będzie wzrastał, gdy temperatura atmosfery wzrośnie.
Na zdrowy rozum, to gdy woda na lądzie topnieje, to zgodnie z prawem grawitacji powinna się gdzieś zlać w dół. Czyli rozumowanie ekologów może być słuszne. Ale niekoniecznie do końca. Gdzie w pierwszej kolejności może spłynąć woda z roztopów? Oczywiście w rozpadliny uwolnione od lodu. Taka sama masa lodu, co wody ma ok. 10% większą objętość. Czyli rozpadliny wiecznej zmarzliny wypełnią się wodą i Antarktyda, Grenlandia, Syberia, czy północna Kanada zamienią się w bagna. Kwestią pozostaje ile tej wody tam się zmieści. Wody podziemne opisywane są w literaturze do 4 km w głąb. Czyli trochę wody może się zmieścić. Zwiększy się też parowanie i więcej opadów będzie na terenach suchych, pustyniach, gdzie woda też będzie wsiąkać w grunt do dużych głębokości. Tereny obecnie trudno dostępne dla życia zazielenią się roślinnością i część wody zostanie uwięziona w roślinach, zwierzętach, grzybach, bakteriach i ludziach. Ze wzrostem temperatury zwiększy się ilość wody zawarta w atmosferze. Poniżej zaprezentowany został wykres zależności masy wody w jednostce objętości powietrza w zależności od temperatury.
Ciężko jest oszacować ile wody z lodów Antarktyki, Grenlandii i oceanów wsiąknęłoby w pustynie i obszary byłej zmarzliny, zostałoby wchłonięte przez atmosferę i chmury, czy znalazłoby się w żywych organizmach. Z pewnością rośliny rosłyby o wiele wyższe niż obecnie, gdyż nie byłyby ograniczone zjawiskiem kapilarnym przy przewodzeniu wody do góry, bo liście częściowo mogłyby czerpać wodę z powietrza. Zwiększone opady byłyby magazynowane na liściach w wyższych partiach roślin. Zwiększona zawartość dwutlenku węgla w atmosferze tylko by sprzyjała wzrostowi roślin, co zauważa portal "naukaoklimacie.pl":
"Bujniejsze (dzięki CO2) rośliny potrzebują więcej wody."
Czyli nieoczekiwanie mogłoby się okazać, że w takich warunkach poziom oceanów wręcz obniżyłby się i ludzkośc otrzymalaby dodatkowe tereny do zagospodarowania.
Dzięki bujniejszemu wzrostowi roślin ludzkość nie tylko mogłaby zlikwidować problem głodu bez uciekania się do chemii i gmo, ale również produkować czystą energię elektryczną z roślin zaprzęgając rośliny do jej produkcji.
Zagrożeniem dla takiego stanu rzeczy mogłaby się stać zwiększona aktywność wulkaniczna. Wulkany wprowadzając pyły do atmosfery tworzyłyby ośrodki kondensacji pary wodnej, co zaburzyłoby równowagę zawartości wody w powietrzu i nasiliłoby deszcze. Padające deszcze usunęłyby częściowo powłokę chmur i odsłoniłoby się bezchmurne niebo. Przez takie dziury w chmurach uciekałoby ciepło w kosmos, co oziębiłoby atmosferę i zmniejszyłoby (zgodnie z powyższym wykresem) zdolność atmosfery do pochłaniania wody, co z kolei dalej nasiliłoby deszcze usuwające chmury z dalszych obszarów nieba. Taka sytuacja trwałaby aż do osiągnięcia kolejnego stanu równowagi już przy dużo niższej średniej temperaturze. Taki przebieg zdarzeń mógłby zaskutkować kataklizmem zwanym potopem.